Aplikacja szachowa może sprawić, że poczujesz się bystry. Prawdziwa gra może cię wydać w ciszy. To jest praktyczny, szczery rozdział o treningu, który naprawdę przenosi się na planszę – bez skrótów.
Spójrz na ten wykres
Spójrz na ten wykres. To mój profil na Chess.com. Najwyższy ranking w łamigłówkach: 3453.
Liczby mówią, że jestem taktycznym geniuszem, że widzę każdy ruch w ułamku sekundy. Te liczby kłamią.
To nie jest wykres moich umiejętności szachowych. To wykres mojej zdolności klikania i radzenia sobie z platformą. I najlepsze jest to, że zdajesz sobie z tego sprawę dopiero wtedy... gdy siadasz przy prawdziwej szachownicy.
Bo w aplikacji wszystko jest czyste. Zawsze jest „poprawna odpowiedź”, zawsze feedback, zawsze jakaś nagroda. W grze turniejowej nie ma łatwych nagród. Jest cisza, następny ruch i wstyd, gdy popełnisz kolejny prosty błąd. Inaczej byś wygrał.
Wpadłłem w pułapkę, w którą wpada większość z nas. Pomyliłem gamifikację z treningiem.
A prawdziwy trening boli. Nie w dramatyczny sposób. W szczery sposób: zostawia cię zmęczonego, ale silniejszego.
Mito tysiąca powtórzeń
W treningu siłowym nie budujesz formy, podnosząc pusty drążek tysiąc razy.
Oczywiście – możesz się spocić, możesz czuć, że zrobiłeś pracę, możesz nawet robić to codziennie. Ale twoje ciało nie nauczy się podnosić 100 kg dzięki temu. Nauczy się podnosić pusty drążek.
Mózg działa tak samo.
Aplikacje szachowe są zaprojektowane tak, aby sprawić, że poczujesz się dobrze. Szybkie ruchy. Dopamina. „Ding!” Dobry ruch. Następny. Jeszcze jeden. Jeszcze pięć. Jeszcze dziesięć, bo idzie dobrze. A jeśli coś nie działa – nie ma problemu, testujemy dalej. Czy znasz słowo TILT? Bez konsekwencji.
Ale w prawdziwej grze nie ma „ding”.
Nie ma „spróbuj ponownie”.
Nie ma „cofnij”.
Jest tylko cisza. I konsekwencje.
Dlatego przestałem klikać. Wróciłem do podnoszenia ciężarów.
Rozgrzewka: Jak wejść w tryb obliczeniowy
Ale zanim podejmiesz ciężar, nie starasz się o rekord. Rozgrzewasz się. I w szachach działa to dokładnie tak samo.
Zawsze, gdy mam trening lub ważną partię turniejową, zaczynam od kilku prostych łamigłówek taktycznych. Tak prostych, że czasami chcesz powiedzieć: „dlaczego to robię, to oczywiste”. Dokładnie.
To nie jest trening. To włączanie silnika. Ustawianie ostrości. Przełączanie mózgu z „trybu życia” na „tryb obliczeniowy”. Jeśli nie dokonasz tej zmiany, wejdziesz w trudne łamigłówki – lub w grę turniejową – mając jeszcze rozproszone myśli i impulsywne decyzje.
Taktyczna rozgrzewka jest jak pierwsze kilometry biegu: nie mają na celu wyczerpania cię. Mają na celu przygotowanie cię.
I dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa praca.
Reguła 100% i pokusa kliknięcia
Największym wrogiem treningu (nie tylko w szachach) jest słowo „prawie”.
„Prawie jestem pewien.” „Prawie działa.” „To musi być to.”
W aplikacji to słowo jest jak smar. Ułatwia życie. Pozwala ci się poruszać. Klikasz i sprawdzasz. W sekundę masz odpowiedź. A jeśli nie – to nie tragedia.
Ale w grze „prawie” oznacza porażkę.
Dlatego uczę (i trenuję) prostą zasadę: łamigłówka jest rozwiązana tylko wtedy, gdy obliczyłeś ją do końca. Sto procent. Bez „dziurawych” linii.
Nie dlatego, że jestem pedantem. Ponieważ szachy nie wygrywa się „dobrymi intencjami”. Wygrywa się precyzją. A precyzja rodzi się z dyscypliny.
I tu wracamy do tego, co ekran uczy najgorzej: walka z pokusą kliknięcia. Najtrudniejsze nie jest obliczenie linii. Najtrudniejsze jest nie sprawdzanie, gdy czujesz, że już wiesz.
Na komputerze zawsze walczysz z impulsami. Na planszy walczysz z problemem.
Zasada przysiadek
Dzieci, które trenuję, nienawidzą tej zasady. Ale działa tak dobrze, że szkoda, że nie można jej wprowadzić na Chess.com.
Pomyliłeś się i wybrałeś złe posunięcie? Robisz 20 przysiadów.
To nie jest kara fizyczna. To lekcja ekonomii. W aplikacji koszt błędu wynosi zero. Na turnieju koszt może być bolesny: porażka, utrata punktów rankingowych, złość na siebie, zmarnowana szansa. Dla każdego szachisty to realny ciężar.
Przysiady wprowadzają do treningu domowego coś, czego zwykle tam nie ma: koszt.
Kiedy wiesz, że błąd oznacza wysiłek, nagle przestajesz zgadywać. Nagle liczysz jeszcze raz. Nagle sprawdzasz warianty, których wcześniej byś nie sprawdził. I dzieje się coś interesującego: zaczynasz traktować swoje decyzje poważnie.
A to jest cała istota szachów.
Frustracja jako dowód poprawy
Największy rozwój nie pochodzi od zadań, które rozwiązujesz w piętnaście sekund. Są one dobre na rozgrzewkę, na „ostrość”, na rytm. Ale rozwój przychodzi z tych, które tworzą chaos w twojej głowie.
Są zadania, nad którymi siedzisz dziesięć minut i nic nie działa. Dwadzieścia minut i chcesz sprawdzić odpowiedź. Trzydzieści minut i zaczynasz negocjować sam ze sobą: „dobrze, spróbuję – w najgorszym wypadku zobaczymy.”
To właśnie tutaj rośnie siła gry.
Bo wtedy nie liczysz jednej linii. Wtedy budujesz drzewo – gałęzie, odnogi, nietypowe ruchy. Uczysz się oceniać pozycję na końcu wariantu, a nie tylko znajdować „ładny cios”. Uczysz się wracać, powtarzać, weryfikować, poprawiać.
Dokładnie to robią mięśnie pod dużym obciążeniem: adaptują się – lub pękają.
I oto ważna uwaga: trudne zadania rozwijają, ale nie musisz w nich tkwić. Możesz je odłożyć, zrobić przerwę, wrócić. Tylko nigdy nie „strzelaj”. Zgadywanie to jak oszukiwanie w treningu siłowym. Masz wrażenie, że zrobiłeś serię, ale w rzeczywistości uciekłeś od pracy.
Problem, który pozostaje na ścianie
Są problemy, których nie rozwiążesz w trzy minuty. To są „ciężkie ciężary”. A tu technologia często przegrywa z fizyką.
Bo ekran znika. Wyłączasz go i temat znika razem z nim. Ale pozycja na prawdziwej szachownicy może pozostać.
Ustawiam trudną pozycję na szachownicy i… odchodzę. Idę na kawę. Wracam. Spoglądam. Przechodzę obok. Patrzę z innego kąta. I nawet jeśli nie chcę – mój mózg zaczyna ją analizować.
To jest metoda „przy okazji”. Nie siadasz siłą nad problemem. Pozwalasz mu wisieć w przestrzeni. A twój umysł wykonuje swoją pracę, gdy robisz inne rzeczy.
Do momentu, w którym następuje najprzyjemniejsza chwila w szachach: klik. Widzisz to. Wiesz.
I nie kliknąłeś tego. Odkryłeś to.
Oto różnica między fast foodem a powolnym gotowaniem.
(Jeśli chcesz poznać głębsze tło dotyczące plansz na ścianie jako miejsca treningowego, oto nasz długi przewodnik: Pionowe szachownice — kompletny przewodnik.)
Gry online i na żywo to dwie różne gry
Każdy, kto gra online, a potem siada przy szachownicy wie, że to nie jest „to samo, tylko bez internetu”. To inna gra: inne odczucia, inny rytm, inna odpowiedzialność i inne emocje.
Młodzi i bardzo aktywni gracze czasami mogą przenieść siłę niemalże 1:1. Ale im mniej masz praktyki turniejowej i im mniej jesteś „wypróbowany w bitwie”, tym bardziej te różnice rosną. Dlatego uważam, że warto rozwijać się w szachach klasycznych. Uczą one głębi – a nie klikania.
I oto anegdota, która wciąż tkwi w mojej głowie.
Nie grałem w szachy przez pięć lat. Pewien zespół poprosił mnie, abym reprezentował ich w meczu ligowym. Usiadłem przy szachownicy i poczułem dyskomfort, którego trudno opisać komuś, kto tego nie przeżył.
Nie mogłem szukać pomocy. Nie mogłem „sprawdzić”. Nie mogłem rozmawiać z nikim.
Byłem sam z problemem.
Po kilku partiach odzyskałem rytm… i nagle znów mi się to podobało. To jest urok partii trwających wiele godzin: ty i szachownica. I nic pomiędzy.
Jedyny „ekran” tego typu
Dla niektórych to zabrzmi jak argument „z innego świata”, ale dla mnie – jako mężczyzny w moich czterdziestych latach i ojca – to ma znaczenie. Widzę różnicę między czasem spędzonym przed ekranem a czasem spędzonym przy szachownicy.
Ekran to praca, e-maile, zmęczenie. Szachownica to koncentracja, trening i odpoczynek umysłu.
Optymalne warunki treningowe są proste, ale trudne do stworzenia: telefon wyłączony, odcięcie od bodźców, jeden problem i cisza. Po takiej sesji wychodzi się zmęczonym jak po siłowni – poważnie, to prawie to samo – wraz z poczuciem satysfakcji i szybkim powrotem do formy po wysiłku.
Analiza grupowa: Bez Boga Myszki
Jest jeszcze jedna rzecz, która robi ogromną różnicę: analiza w grupie.
Analiza komputerowa ma wbudowaną hierarchię. Osoba trzymająca myszkę i uruchamiająca silnik jest „bogiem”. Wszyscy pozostali tylko patrzą. Jest to wygodne, ale zabija wysiłek.
Przy fizycznej szachownicy panuje demokracja. Nie włączasz silnika. Każdy może podejść, pokazać linię, policzyć i się pomylić. Szanse są równe. I każdy musi pracować – oraz bronić swoich pomysłów. To już nie jest bierna obserwacja „filmu”, czekanie, co Stockfish ujawni.
Rekomendacja ustna w Twoim salonie
Mam klienta. Międzynarodowego mistrza. Trenera młodzieżowej reprezentacji Danii. Kupił trzy szachownice do domu.
Jego dzieci nie chciały grać. A on nie chciał ich zmuszać. Wiedział, że przymus zabija pasję.
Zrobił coś innego. Zmienił środowisko i stworzył okazję.
Powiesił szachownice. Pokazał, jak grać. Zaprosił przyjaciół. Pili kawę, przesuwali figury, śmiali się, spierali. Dzieci to widziały. Widziały, że to nie nudny obowiązek. Widziały, że to społeczne. Że to jest „dorosłe”. Że to żywe.
Przyszły same.
Dwa lata później spotkaliśmy się na Mistrzostwach Europy. Przyszedł ze swoim synem. Oboje tam grali. Było naprawdę satysfakcjonująco to oglądać – ale jak podkreślił, fakt, że grali razem, nie był przypadkiem. Miał plan, a realizacja wymagała ponownie wysiłku.
To nie gwarantuje sukcesu. Ale daje szansę. I daje argument, że to nie kolejny gadżet ekranowy, który za dwa lata trafi na strych.
Powrót do klasycznych metod: Sposoby, które działały przed skrótami (Botwinnik, Lasker, Dworeski…)
Botwinnik. Mikhail Botvinnik jest autorem najskuteczniejszego systemu szkoleniowego w szachy, jaki kiedykolwiek stworzono. Z relacji jego uczniów, współpracowników i konkurentów – wśród nich Garry’ego Kasparowa i Michaiła Tala – wynika, że dużą część swojej pracy wykonał sam, w swoim gabinecie, przy fizycznej szachownicy.
W epoce, gdy partie były przerywane, Botwinnik często zostawiał niedokończoną analizę na szachownicy. Robił inne rzeczy, chodził, czytał, wracał do pozycji po pewnym czasie i patrzył na nią świeżym okiem. Chodziło o to, żeby nie „przymuszać” wariantów, ale pozwolić myśli dojrzewać.
Ta metoda – dziś moglibyśmy ją nazwać inkubacyjną pracą – opierała się na przekonaniu, że umysł nie zawsze działa najlepiej pod stałym naciskiem. Czasem potrzebuje obrazu, ciszy i dystansu.
Lasker. Emanuel Lasker był nie tylko mistrzem świata, ale także matematykiem i filozofem. W swoich pismach – szczególnie w Podręcznik szachowy Laskera– wielokrotnie podkreślał, że szachy to nie tylko gra wariantów, ale proces podejmowania decyzji zakorzeniony w psychologii człowieka.
Lasker pisał, że rozwiązanie złożonego problemu rzadko przychodzi w momencie największego napięcia. Najpierw musisz „posadzić” problem: policzyć, zrozumieć strukturę, poczuć trudność. Dopiero wtedy warto się odsunąć – zrobić coś innego, pozwolić myślom uspokoić się. Intuicja, według niego, działa najlepiej, gdy jej się nie przymusza.
Radziecka szkoła i koszt błędu. W radzieckiej szkole szachowej dyscyplina była fundamentem. Trenerzy tacy jak Mark Dworecki wielokrotnie podkreślali, że błąd w rachubie nie jest kwestią pecha, ale konsekwencją powierzchowności.
Dworecki pisał o potrzebie konsekwencji za niedokładność. Chodziło nie o karę w dosłownym sensie, ale o to, by błąd był odczuwalny – przez czas, wysiłek lub mentalnie. Uczeń miał zrozumieć, że zgadywanie i „prawie” są wrogami rozwoju.
Rehabilitacja klasycznych metod. To, co dzisiaj wydaje się powrotem do przeszłości, w rzeczywistości jest próbą przywrócenia równowagi. Metody Botwinnika, Laskera i Dworeckiego powstały w świecie bez komputerów – nie dlatego, że technologia była niedostępna. Powstały, ponieważ tak działa ludzki umysł, gdy musi samodzielnie ponosić odpowiedzialność za decyzję.
A ostatecznie przygotowujemy się do stanięcia twarzą w twarz z przeciwnikiem przy szachownicy, bez komputera – więc sama gra się zbytnio nie zmieniła. Może warto rozważyć nowe (lub może stare) bodźce i metody.
Twoja kolej
Dobry trening szachowy nie polega na robieniu dużo. Polega na robieniu tego uczciwie. Rachowanie do końca. Bycie w stanie tolerować frustrację. Walcząc z pokusą zgadywania i lenistwem w rachubie. Czasem umiejąc odłożyć problem na bok – i wrócić w odpowiednim czasie, z świeżością.
A jeśli po dwóch godzinach takiego treningu wychodzisz zmęczony jak po siłowni, ale z satysfakcją i spokojem – to znaczy, że zrobiłeś coś wartościowego.
Szkolenie, które nie uczy odpowiedzialności za decyzję, nie jest kompletne.
Jeśli jesteś ciekaw, jak tablica montowana na ścianie wpisuje się w nowoczesny trening domowy, oto dwa praktyczne punkty wejścia: Pionowe szachownice — kompletny przewodnik i Kolekcja pionowych szachownic.
Edycja: Czy nadal działa?
Moje doświadczenie i intuicja to jedno. Praktyczne zastosowanie to zupełnie inna rzecz.
Przed opublikowaniem powyższego artykułu poprosiłem przyjaciela o opinię 😊
IM Piotr Murdzia – dziewięciokrotny mistrz świata w rozwiązywaniu szachów – napisał:
